70 lat temu zmarł “Wojtek” – Marian Malinowski (1876-1948), bojowiec PPS-u, minister Rządu Ludowego, poseł i senator Drugiej Rzeczypospolitej.
Ignacy Daszyński pisał o nim, że był to człowiek “niezmiernie zacny i szlachetny, mający sławę zapalczywego i łatwo wybuchającego”.
W latach zaborów na przemian to walczył zbrojnie z caratem, to siedział w więzieniach i na zesłaniach. Pierwsza odsiadka trwała trzy miesiące, druga rok. Z pierwszego zesłania, do Pinegi za Archangielskiem, uciekł już pod dziesięciu dniach. Trzecia odsiadka, a potem zesłanie do guberni irkuckiej, trwały sześć lat. Lecz i stamtąd zbiegł w roku 1914, by na ziemi ojczystej włączyć się w działania Legionów Polskich, Polskiej Organizacji Wojskowej i Pogotowia Bojowego PPS.
U zarania Niepodległości musiał z zawodowego terrorysty przeistoczyć się w polityka, choć, jak wielu innych z jego pokolenia, miał o wiele większe kwalifikacje do strzelania i do rzucania bomb, niż do pracy poselskiej, czy ministerialnej. I w polityce dał się zresztą poznać jako człowiek krewki i energiczny. W swoich wspomnieniach pisze, jak to w początkach listopada 1918 roku, zaraz po przyjeździe do Lublina, zaczął popędzać pułkownika Rydza-Śmigłego, by ten czym prędzej tworzył rząd niepodległej Polski.
Drugą wojnę światową spędził Malinowski w obozie internowania w Rumunii. W 1945 roku powrócił do Polski, lecz jako dawny działacz sanacji nie miał innego wyboru, jak tylko w wieku lat siedemdziesięciu powrócić do czasów konspiracji i ukrywać się pod fałszywym nazwiskiem.
Zmarł w roku 1948. PRL nie chciała o nim pamiętać, III RP nie chciała sobie o nim przypomnieć.
Towarzysz “Wojtek” to kolejny z bohaterów walk o niepodległość, którego wyciągnąć trzeba z mroków zapomnienia.
autor: Przemysław Kmieciak/Przywróćmy pamięć o Patronach Wyklętych